Siedem szmacianych dat

Siedem szmacianych dat - Ewa Cielesz
CYKL: "CÓRKA CIENI" (TOM 1)

Ta książka, nieznanej mi dotąd, Autorki Ewy Cielesz to pierwszy tom cyklu "Córka cieni". Akcja powieści rozgrywa się w Bieszczadach i sięga okresu na kilka lat przed rozpoczęciem drugiej wojny światowej. Do przeczytania książki przekonała mnie rekomendacja koleżanki, intrygujący tytuł oraz bieszczadzki klimat, z którym nie często spotykam się w literaturze, choć wiem, że napisano sporo książek, w których akcję osadzono właśnie na terenach Bieszczad.
 
Opowieść zaczyna się od niewinnej podróży czterech studentów przez las, wzdłuż Sanu. Zmęczeni, (a co poniektórzy zirytowani) wyprawą marzą o zatrzymaniu się gdzieś, aby odpocząć i następnego dnia wyruszyć dalej. W owym lesie natrafiają na tajemniczą chatkę pokrytą strzechą. Decydują się rozbić obóz, by wypocząć przed dalszą podróżą. I tu zaczyna się cała opowieść, kiedy to jeden ze studentów znajduje tajemniczy dziennik i zaczyna go czytać, a lektura ta wciąga go coraz bardziej...

No właśnie: może i bohater książki jest zaintrygowany lekturą znalezionego dziennika. Może jego zainteresowanie rośnie w miarę czytania, ale to się niestety nie przedkłada na wrażenia czytelnika. Co więc sprawiło, że książka która początkowo mnie zaintrygowała, ostatecznie zrobiła się denerwująca?

Zauważam tutaj dwa minusy. Tylko dwa, za to bardzo ważne. Pierwszy z nich to główna bohaterka Magdalena. Postać tak irytująca swoją infantylnością, że już dziś pokuszę się o stwierdzenie, iż gdybym kiedykolwiek miała zrobić zestawienie najbardziej wkurzających kobiecych postaci z książek, to owa Magdalena mogłaby być w pierwszej trójce - i to na dość wysokiej pozycji! Nie wiem dlaczego Autorka książki włożyła w jej usta tak infantylne pytania/zdania. O ile początkowo miało to pewien sens, o tyle z czasem zaczęło mnie denerwować. Do tego stopnia, że nie polubiłam się z Magdaleną.

Drugim minusem są - że tak to ujmę - czasowe powroty Adama do rzeczywistości po przeczytaniu fragmentów dziennika. Na początku zabieg ten robi ciekawe wrażenie. Czytelnik ma poczucie jakby oglądał film, w którym nagle, gdzieś znikąd pojawia się zamglenie, najazd kamery, po czym w magiczny sposób ponownie przenosimy się w czasy opisywane w dzienniku, by wspólnie z Adamem śledzić kręte ścieżki losu Magdaleny. I wszytko pięknie, ale... No właśnie - ale zdarza się to co najmniej raz, do dwóch razy na rozdział (czyli dość często). Ponadto, kurczę! Czy naprawdę niemal za każdym razem kiedy Adam jest wybijany z rytmu czytania musi (podkreślam: MUSI) zapytać o coś kogoś, co ma związek z przeczytaną właśnie sytuacją? I czy za każdym razem MUSZĄ pojawiać się niby przypadkowe zbiegi okoliczności w postaci na przykład jakichś słów, które przenoszą go z rzeczywistości do lektury, gdzie padają właśnie te same słowa? No jakże pięknie... Tylko, że jakby się człowiek nie starał - życie tak nie wygląda! Czytanie książki/pamiętnika/dziennika - też tak nie wygląda! Takie mi to tu wszystko razem naiwne i dziwne jest. Jeszcze bym zrozumiała, gdyby te wstawki pojawiały się znacznie rzadziej. Ale tak jest za każdym razem!

Tak wygląda pierwsza połowa książki. Facet przeżywa emocjonalnie lekturę dziennika, Magdalena jest dziecinna ponad miarę, niektóre sytuacje nieprawdopodobne, by mogły wydarzyć się w rzeczywistości, a mój poziom irytacji sięga zenitu. I nagle wszystko się zmienia. Niczym za sprawą magicznej różdżki: Pani Cielesz a wkłada w Magdalenę mądrzejsze, dojrzalsze słowa, Adam w końcu przestaje podchodzić do dziennika tak, jakby zaraz miał wejść do środka i uratować jego bohaterów przed jakimś nieszczęściem. Zabawne, bo sam przyznaje, że przestał czytać w emocjonalny sposób. W tym momencie książka robi się bardzo ciekawa, pojawiają się nowe wydarzenia (mam na myśli temat, który zyskał tu moje uznanie, ale nie zdradzę o co chodzi). Akcja zaczyna pędzić, a czytelnik zaczyna pochłaniać treść z zainteresowaniem równym temu z pierwszych rozdziałów.

W ogólnym rozrachunku książka nie jest nudna. Bohaterowie przeżywają swoje wzloty i upadki, ciągle coś się dzieje. Jednak z czasem mój poziom irytacji spowodowany przez wcześniej wymienione, dość poważne, minusy - osiągał wysoki pułap, który uniemożliwiał mi długotrwałe czytanie. Męczyło mnie to, dlatego nie można było czytać tej książki bez robienia sobie dłuższych przerw. W jej połowie zaczęłam się łapać na tym, że spośród czytanych w jednym czasie kilku książek naraz, po dzieło Pani Cielesz sięgałam tylko z poczucia obowiązku, które sama sobie narzuciłam, a nie z rzeczywistej chęci poznania tego, co było dalej. Po czym docieram do drugiej połowy i nagle mam wrażenie, że albo została napisana przez zupełnie inną osobę, albo Autorce ktoś doradził, żeby przestała pisać w ten grafomański, irytująco dziecinny sposób.

Początkowo miałam uznać ją za mocno średnią, a nawet zastanawiałam się nad oceną słabą. Ostatecznie, druga - o niebo ciekawsza - połowa książki nie każe mi tak krzywdzić całości. Tematyk książki jest dobra, ogólny zamysł jest w porządku, wkurzający bohaterowie przechodzą magicznie jakąś przemianę - na korzyść czytelnika. Dwutorowość prowadzenia fabuły w pierwszej chwili Autorce nie wyszła, z czasem zaczęła być taka, jak powinna. Uważam więc książkę za średnią. Jeżeli ktoś chciałby się pokusić o jej lekturę - polecam, z zaznaczeniem, iż nie należy się zrażać infantylnością dialogów i lepiej przymrużyć oko na czasami absurdalne sytuacje/zachowania, które w rzeczywistości najprawdopodobniej nie byłyby takie oczywiste.

Po drugą część zapewne sięgnę, gdyż jestem ciekawa dalszych losów, aczkolwiek na razie robię sobie małą przerwę od tych wydarzeń.

Opinia opublikowana na moim blogu:
https://literackiepodrozebooki.blogspot.com/2024/10/siedem-szmacianych-dat.html